Ta notka skierowana jest to ludzi (choć otwarcie można sprecyzować, dam), które jakimś cudem tu trafiły, i jakimś cudem zabierają się za czytanie moich wypocin. Otóż drodzy przyjaciele, w obecnej chwili jestem tuż przed maturą. Od kilku miesięcy przeżywam taki stres, że czasem nie wiem jak się nazywam. Z ratunkiem przychodzi mi wyobraźnia, która wymyśla czasem chore rzeczy, ale pozwala mi się unieść, i na chwilę zapomnieć o otaczającym świecie. Jestem pewna, że wiele z was tak miało/ma/będzie mieć. Pomysły na opowiadania przychodzą z każdej strony. Patrzę na park, kiedy wychodzę ze szkoły i widzę przebłysk sceny, bohaterów, dialogu, wydarzeń. Dla mnie to tak naturalne, jak oddychanie, więc zwykle po pięciu sekundach, wyrzucam to z umysłu. Jednak, po pewnym czasie stwierdziłam, że może umieszczenie gdzieś jednej, wymyślonej historii, zajmie mi umysł, pozwoli trochę zająć się czymś innym, niż zastanawianiem się, jak dobić do 30% z matematyki na maturze. Przez ostatni rok, według "czytacza" moich prac, moje umiejętności pisania się znacznie poprawiły. Pomyślałam więc, że jednak zaryzykuję i spróbuję poprowadzić moje opowiadanie od początku do końca.
Wyobraźcie sobie teraz: piątkowy wieczór. Ja, zdeterminowana siadam przed komputerem i próbuję zacząć prolog. Po prawie dwóch godzinach mam pierwsze trzy zdania. W tym momencie przekonałam się, że to będzie żmudna praca. Napisałam prolog i pierwszy rozdział w około tydzień. Jednak pierwotna wersja była zredagowana w narracji trzecioosobowej. Po dużym namyśle, zmieniłam cały tekst na pierwszoosobową narrację, przed którą tak bardzo się broniłam. Jednak, czasem małe fragmenty rozdziałów będą redagowane w narracji auktorialnej (odautorskiej). Będą służyły odpoczynkowi od chaosu w głowie głównej bohaterki, oraz małemu uporządkowaniu akcji. O synkretyczności formy tego opowiadania świadczyć będzie również język. Nie wiem czy uda mi się sprawić, by język był zindywidualizowany dla każdej postaci, ale po napisaniu dwóch rozdziałów wiem, że czasem piszę językiem mocno potocznym, z użyciem wielu kolokwializmów, a czasem mam ochotę na wprowadzanie metafor, porównań, liryczności. W ogóle nie panuje nad tym, więc z góry przepraszam. Jako że sama muszę wyłapywać swoje błędy, jestem świadoma, że nie zawsze będzie mi się udawać, szczególnie jeśli chodzi o interpunkcję i składnię. Staram się pisać prostym, przejrzystym językiem... w sumie innym nie umiem. Ale jeśli widzicie jakiekolwiek błędy, PISZCIE - bądźcie mym bezlitosnym katem. Jednak najbardziej skupiam się na fabule, którą umieściłam w moim ukochanym mieście Nowym Jorku. Ciągle obawiam się, że historia jest zbyt nudna, żeby okazała się warta czytania.No więc to koniec mojego wywodu. Oczywiście mam do was ogromną prośbę. Komentujcie. Czytając, zostawcie po sobie ślad. Wklejajcie linki do swoich blogów, gdyż z tego miejsca przysięgam, że postaram się w miarę posiadanego czasu przeczytać. Wszystkie sugestie, krytyki mile widziane. Życzę miłej lektury, jednak jeśli uznacie czas poświęcony temu blogowi za stracony - najmocniej przepraszam.
Doma.
Edit.
Wyższą notkę pisałam rok temu, aktualnie pracuję i zastanawiam się na jakie studia iść ot co. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz